Odwiedzanie Buddy

Czy naprawdę trzeba szukać Himalajów,
znaleźć tak utalentowaną Szwajcarię?
Roerich N.K.

Podróżnik zepsuty dobrami cywilizacji, podróżujący do różnych krajów i słynnych kurortów w poszukiwaniu wygodnego pobytu na łonie dziewiczej przyrody, raczej nie znajdzie tutaj takiej kombinacji.

To tylko kolejny świat, w którym zrujnowane chaty stłoczone są za wysokimi ścianami luksusowych hoteli. Tam, gdzie ruch na skrzyżowaniach jest blokowany przez „święte” krowy uśpione na słońcu. Gdzie sprzęt jest przenoszony przez pokojówkę podczas wędrówek górskimi szlakami. Gdzie ludzie wciąż żyją w historii, którą nazywamy legendami i mitami.

Jest więcej bóstw niż ludzi ...
Jest więcej świątyń niż domów

Jadąc do ojczyzny Siddhartha Gautama, światowej sławy pod nazwą Buddha, byłem zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że Nepal jest jedynym królestwem hinduskim na świecie. Ale co z podstawami nauk buddyzmu? Jak się okazało, w tym kraju obie religie dobrze się ze sobą dogadują, ściśle ze sobą splecione w jedną całość. Nepalczycy czczą zarówno Brahmę, pierwszego boga hinduskiej trójcy, jak i Buddę, jako jedno z wcieleń hinduskiego boga Wiszny, oraz około 33 milionów bogów i bóstw.

W dolinie Katmandu w 1900 r. Istniało ponad 2733 świątyń i buddyjskich stup, co nie uwzględnia prywatnych „domowych” świątyń. Teraz ich liczba znacznie wzrosła. Miejscowi mieszkańcy wierzą, że bogowie żyli tutaj wśród ludzi, nawet zanim wspięli się na wyżyny Himalajów w swoim klasztorze. Nie trudno w to uwierzyć, obserwując naturalne piękno stolicy Nepalu z malowniczego wzgórza, na którym święta wieża wznosi się od ponad 2 tysięcy lat stupa Swayambhunath. Z drugiej strony to święte miejsce nazywane jest „Świątynią Małpy”, być może dlatego, że liczne rodziny makaków czują się tutaj jak w domu, żerując na ulotkach turystycznych i ofiarach żywnościowych przeznaczonych dla świętych bożków.

Trzeba mieć się na baczności z tymi żebrakami - podczas gdy trzymasz ucztę dla jednej małpy, nie zauważysz, jak jej „wspólnik” odciągnie twój aparat lub inne małe rzeczy pozostawione bez opieki.

Chodziliśmy po stupie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, obracając bębny mantrą napisaną małym pismem dziesięć milionów razy w środku Om Mani Padme Hum. Mnisi przechodzili obok, różaniec, a parafianie zrobili szybki krok, ledwie dotykając nawracających modlitw.

Liczenie 365 kroków, schodzenie ze wzgórza, okazało się znacznie łatwiejsze niż podczas wspinaczki. Otwierając drugi wiatr, nasza grupa rzuciła się do innej świątyni - żywej legendy Nepalu.

Trudno być bogiem

A raczej żywą boginię, którą czczą Nepalczycy. Mieszka na rogu Durbar Square, w trzypiętrowym pałacu-świątyni.

Ta mała dziewczynka (Kumari) jest ucieleśnieniem bogini Taleju od 3-4 lat do pierwszego pojawienia się krwi - nie ma znaczenia, czy jest to zadrapanie, czy naturalny proces fizjologiczny. Gdy tylko zobaczy manifestację ludzkich cech, młoda dziewczyna idzie „na emeryturę”, a specjalna komisja wybiera nową boginię. Do tego czasu całe dzieciństwo spędził na modlitwach i edukacji na trzecim piętrze pałacu, w otoczeniu duchowieństwa i nauczycieli. Dziewczyna nie może nawet zejść do niższych sal świętego mieszkania, nie mówiąc już o grach na ulicy - Boże, nie daj się zranić żywej bogini lub ktoś zobaczy ją bez makijażu. Nepalczycy i pielgrzymi mają okazję zobaczyć je w całej okazałości podczas świąt religijnych i uroczystości rodziny królewskiej.

Jeśli ktoś miał szczęście przypadkowo zauważyć Kumari w oknie, uważa się, że miał szczęście na całe życie. Okazało się, że mamy pecha i po wysłuchaniu przejmujących opowieści o Bogini Dziewicy i legendach o jej pojawieniu udaliśmy się, by obejrzeć resztę zabytków Placu Durbar, w tym średniowieczny pałac nepalskich królów, starożytne świątynie i wielowiekowe pagody niezwykle umiejętnej pracy mistrzów przeszłości. To niesamowite, jak dobrze są zachowane, pomimo trzęsień ziemi i monsunów, tych unikalnych zabytków starożytnej architektury.

W podziękowaniu dla Borysa Lissanevicha

Niedaleko placu pałacowego znajduje się dzielnica Tamel, znana wszystkim turystom Nepalu, gdzie goście stolicy gromadzą się po niedrogiej biżuterii, dziwacznych gadżetach i pamiątkach w postaci bożków hinduskich i buddyjskich. Bardziej egzotyczni, bezpretensjonalni Europejczycy, miłośnicy sportów ekstremalnych, zatrzymają się tutaj w lokalnych karczmach, w tzw. Pensjonatach.

 

Wieczorem, po obejrzeniu wszystkich sklepów, uzbrojonych w torbę różnych pachnących herbat i wojskowy nóż słynnych nepalskich wojowników Gurkha, nasza grupa w końcu zdecydowała się zjeść. Pamiętając niezbyt udany lunch w lokalnej taniej kawiarni, tym razem postanowiliśmy zjeść obiad w jednej z najdroższych restauracji według lokalnych standardów. Jak myślisz, gdzie zaproponowano nam pójście? W restauracji rosyjskiej kuchni! To prawda, że ​​w menu jest tylko kilka znanych potraw z rosyjskiego i historia jego założyciela, tancerza Borisa Lissanevicha, który w latach pięćdziesiątych otworzył nie tylko pierwszy europejski hotel i restaurację w Nepalu, ale także drzwi turystyki do tego kraju.

Wspaniały obiad w przyjemnej atmosferze kosztował około 7 USD za każdego zjadacza, czego nikt z nas nie żałował. Po podróży przez biedne dzielnice ogarnęło nas pozbawione skrupułów radość z luksusu i lenistwa. „Tak, wciąż jesteśmy daleko od nirwany, jeśli tak trudno jest wyrzec się ludzkich słabości”, niektórzy z nas myśleli…

„Nie tonie w wodzie, nie pali się w ogniu”, Anaami Baba wymyśliła zagadkę, kąpiąc się rano w świętych wodach rzeki Ganges.

Wydaje się, że może to przyciągnąć na pogrzebie? W domu zwykle staramy się unikać takich smutnych wydarzeń, chyba że, oczywiście, Boże, nie mają związku z bliskimi. W Nepalu oglądanie ceremonii pożegnania jest częścią programu wycieczki.

Dlaczego nie Wyjątkowa okazja do obserwowania kremacji zwłok w najstarszy sposób. Co więcej, nikt nie wyraża niezadowolenia - na prawym brzegu rzeki Bagmati z ognia unosi się dym, a po lewej stronie widzowie i turyści klikający kamery. Nepalski przewodnik wyjaśnia szczegóły rytuału i narzeka na wysokie koszty rytuału. Nie każdy Hindus może sobie pozwolić na wystarczającą ilość drewna na drewno opałowe i czasami wyrusza w ostatnią podróż świętą rzeką, nie przechodząc niezbędnego „oczyszczenia” przez ogień. Historie te są szczególnie imponujące, gdy widzą kąpiących się w wodach Bagmati ...

Miejsce, w którym znajduje się kompleks świątynny Pashupatinath, jest samo w sobie niezwykle piękne - kiedyś na zielonych wzgórzach wzdłuż lewego brzegu rzeki sam Bóg Shiva pasł krowy. Teraz rozciąga się tutaj seria małych kapliczek z rzeźbami jego lingamu. Aby uhonorować Shivę, pielgrzymi przybywają nie tylko z Nepalu, ale także z całych Indii.

Składaliśmy również hołd, przynajmniej budowniczym tej świątyni, byli zdecydowanie mistrzami swojego rzemiosła. Chociaż nie byliśmy w stanie oglądać tego od wewnątrz, nie wpuszczają pogan do świątyń hinduskich.

Tak, nie bolało, chciałem - program obejmował wiele innych atrakcji doliny Katmandu, które musicie zobaczyć na własne oczy, a zostało tak mało czasu. Przed nami mieliśmy Tybet.

Powrót do przeszłości Era komunizmu

Jak wiadomo, Nepal jest jednym z dwóch mostów łączących świat z Tybetem. Drugim i najbardziej znaczącym są teraz Chiny. Jakoś o tym nie myślisz, jadąc do kraju zaginionej Szambali. Ale odczuliśmy wpływ tego pro-komunistycznego kraju już na lotnisku w Nepalu, wchodząc w uporządkowanych szeregach na pokładzie chińskich linii lotniczych. Straż graniczna z ponurymi twarzami „poczuła” nas nawet na polu startowym, zanim wspięła się na trap.

Podczas lotu zupełnie zapomnieliśmy o tych nieprzyjemnych procedurach, ciesząc się widokami na szczyty Everestu ponad chmurami. Dobrze, że za radą naszego touroperatora zajęliśmy miejsca po lewej stronie i nie musieliśmy podskakiwać i udać się do iluminatorów, aby podziwiać legendarne piękności, tak jak zrobiła to cała prawa połowa samolotu, co spowodowało, że samochód potoczył się dość wyraźnie po lewym skrzydle. Na szczęście piloci byli gotowi na takie fluktuacje samolotu, a my bezpiecznie wylądowaliśmy na lotnisku Lhasa - stolicy Tybetu.

Przy wyjściu z lotniska tybetańscy przewodnicy przywitali nas radosnymi uśmiechami, wręczyli każdemu butelkę wody mineralnej w dłoniach, zawiązali białe szale na szyjach i zaprowadzili do czekających jeepów. I tutaj znów poczuliśmy wpływ Chin ... Jak się okazało, przewodnikom przeszkolonym w Nepalu nie wolno wykonywać bezpośrednich obowiązków w kraju, a wycieczki są prowadzone przez niewystarczająco dobrze wyszkolonych towarzyszy pod uważną chińską kontrolą. Być może mieliśmy po prostu pecha, ale kiedy my, rozpieszczeni przez wszechwiedzącego przewodnika nepalskiego, zaczęliśmy zadawać interesujące nas pytania, tybetański przewodnik najczęściej mruknął i „otmazyvatsya” słabo po angielsku w swoim występie, który również z trudem zrozumieliśmy.

W drodze do stolicy mijaliśmy schludne ceglane domy, nad którymi trzepotała flaga Chin. Jak się okazało, taka manifestacja patriotyzmu wiąże się z obowiązkową wdzięcznością wobec nowego rządu, który za pół ceny budował domy dla obywateli Tybetu. Wprowadzenie współczesnej chińskiej cywilizacji do odizolowanego świata Tybetu było odczuwalne we wszystkim - wzdłuż gładkich, przestronnych dróg, przestrzegając wszystkich zasad ruchu drogowego, jeżdżą drogie samochody (dla rikszy rowerowych, zabytków przeszłości, specjalne ulice są zastrzeżone), a cała Lhasa wygląda jak czyste małe miasteczko nasycone ideami komunizmu. Nawiasem mówiąc, plakaty z wizerunkami sierpa i młota znaleziono nawet w odległych osadach, do których dostęp można było uzyskać jedynie za każdym razem, gdy otrzymano specjalne pozwolenie. Najwyraźniej proroctwa mahatm („ci, którzy osiągnęli”) wciąż się spełniały, a buddyzm połączył się z komunizmem. Dopiero teraz nie uważa się, że jest to początek „nowej ery potężnych energii i możliwości” dla Tybetu, w której religia zamieniła się w turystyczny blichtr. Wielowiekowa kultura i duchowość, w porównaniu z sąsiednimi himalajami nepalskimi, są tutaj drogie, ale nie wydają się już tak cenne dla chińskiego juana.

Tylko góry mogą być lepsze niż góry

Opuszczając miasto, w końcu chcę oddychać czystym górskim powietrzem z pełną klatką piersiową ... Tutaj naprawdę rozumiesz znaczenie wyrażenia „powietrze upija” - na wysokości około 5000 metrów nad poziomem morza jest tak rzadkie, że wywołuje zawroty głowy. Podczas wędrówek musieliśmy zabierać ze sobą puszki z tlenem, bo inaczej, nieprzygotowani obcokrajowcy, trudno byłoby wspiąć się nawet do świątyń, które jak zwykle znajdują się na szczycie wzgórza.

Dlatego pomysł zmiany jeepów na rowery, tak jak robią to turyści-sportowcy z Europy, a nawet jak, jako miejscowi mieszkańcy, musiał zostać porzucony. Może następnym razem, po treningu na mniej górzystych obszarach.

Tymczasem cieszyliśmy się niesamowitymi widokami zielono-czerwono-żółtych krajobrazów unoszących się za oknami samochodów na tle białych szczytów ...

Aby uzyskać pełniejszą znajomość unikalnej tybetańskiej natury, postanowiliśmy spróbować płynąć, a raczej pływać, w inny sposób. W dół rzeki - zimna, bulgocząca i kręta. Na gumowej łódce, w towarzystwie profesjonalnych ratowników, manewrowaliśmy między głazami, pokonaliśmy bystrza, a woda pokrywała nas głowami. Mijały krajobrazy, jakby wychodziły spod zarośli Roericha: mała wioska z kamiennymi domami, konie na pastwisku, kilka jaków, biała mała stupa na pagórku, ruiny starych świątyń, a nie wokół duszy.

Tutaj, z dala od miast, duch majestatycznego Tybetu wciąż żyje, kamienie zachowują historię, jeziora są legendami, a czas stoi w miejscu. Prawdopodobnie właśnie w tych miejscach wszyscy podróżni są tak atrakcyjni: tak dobrze i łatwo jest po prostu usiąść i milczeć o ...

Irina Iwanowa

Obejrzyj wideo: Lama Ole Nydahl - wywiad z autorem książki "Budda i Miłość" - polskie napisy (Może 2024).