Dwa dni w oazie

Na mapie było wiele zielonych plam. „Noc spędzimy w parku” - zdecydowałem niepoważnie. Moja żona i ja najpierw pojechaliśmy z Dubaju do Al Ain, mając tylko 300 dirhamów z nami.

Patrząc na moją brodę, taksówkarz uznał, że jestem „muzułmaninem”, uścisnął mi rękę i przemówił do mnie po arabsku, jak ze starym znajomym. Zaledwie w połowie drogi do ulicy Al-Gubayba z rozczarowaniem dowiedział się, że jestem „chrześcijaninem” i nie mówię po pasztunie ani farsi. Na ogromnym zatłoczonym dworcu autobusowym nie było łatwo znaleźć autobus; udało nam się jednak zająć miejsce na czas i kupić dwa bilety na 20 dirhamów każdy.

Droga

Dokładnie o godzinie 14.30 ruszył autobus załadowany podróżnymi w indyjskich i pakistańskich szatach. Jak przystało na ludzi, milczeli; tylko młoda Chinka, siedząca na prawo od kierowcy, niestrudzenie wyskakuje z telefonu komórkowego.

Po wyjściu na Ud Metha Street zobaczyliśmy po lewej stronie trzciny i podmokłe wysepki niezwykle szerokiej zatoki. Tutaj zerwała na razie, chociaż wiedziałem, że w przyszłości będzie musiała przejść przez jezdnię, którą jedziemy, i dalej sztucznym kanałem po prawej stronie. Następnie po dwóch stronach drogi gaje drzew liściastych zaczęły ciągnąć się w ciągły pas; zamykając oczy na niektóre botaniczne szczegóły, można by pomyśleć, że jedziesz, powiedzmy, z Tweru do Wołogdy.

Jako dziecko zawsze myślałem, że pustynia zaczyna się nagle, tak że można ją otoczyć, powiedzmy, liną z czerwonymi flagami, po której kroczy człowiek, który mógłby powiedzieć: „Moja prawa stopa jest na pustyni, a lewej jeszcze nie ma”. Jednak pierwsze morze wydm w moim życiu, leżące między Dubajem a Al Ain, kształtowało się powoli i stopniowo. Drzewa opadały, zmieniając się krok po kroku w krzaki; wręcz przeciwnie, odległość między nimi wzrosła. Niepostrzeżenie szmaragdowy krajobraz leśny z żółtymi łysymi plamami zastąpiono jego negatywnością - piaszczystym tłem z zielonymi wyspami twardych trawiastych roślin.

Jedzenie pod ziemią

Obudziłem się już przy wejściu do miasta - jeśli można to nazwać korytarzem utworzonym z rzędu drzew, tylko czasami przerywanymi przez małe domy. Na wszelki wypadek starałem się zapamiętać nazwy i punkty orientacyjne: przejechaliśmy przez Centralną Bibliotekę Szejka Zayeda, Globe Square i inną instalację z gigantycznymi koralikami wypadającymi z pudełka o przyzwoitym rozmiarze.

Wkrótce po okrągłym placu z fontanną przykrytą mostem drogowym autobus podjechał na rynek i zaczął lądować ostatnich pasażerów. Kierowca zapewnił mnie, że ten parking to lokalny dworzec autobusowy z godzinnymi lotami do Dubaju.

Stawiając na twardym podłożu, pierwszą rzeczą, którą chciałem zrobić, było spojrzenie na mapę miasta w przewodniku Abu Dhabi Yellow Pages, który zabrałem ze sobą. Jednak żona zażądała, abyśmy najpierw jedli; w końcu zdecydowaliśmy się zjeść lunch i jednocześnie orientować się.

Nie znajdując niczego takiego jak kawiarnia przy rynku, zeszliśmy do przejścia podziemnego, które pokrywało fontannę bajglem. Zbudowane najwyraźniej z oczekiwaniem, że Al Ain kiedyś stanie się tętniącą życiem metropolią, przejście było uderzające swoją wielkością, godne pawilonu moskiewskiej stacji metra. Zupełnie nie odpowiadało to krajobrazowi zewnętrznemu, z którego połowę zajmował gaj palmowy, a drugi - wielki meczet i rozproszenie trzypiętrowych domów z małymi sklepami.

W centrum tego architektonicznego cudu znajdowały się łuszczące się stoły i splecione krzesła, zapraszające Beduińskich miłośników jedzenia. Na tych stołach nie było takich ekscesów, jak obrusy, serwetki, wykałaczki i popielniczki; zaproponowano, aby wodę, niewiele różniącą się od wody z kranu, nalewać z plastikowego dzbanka do żelaznych szklanek. Menu, składające się tylko z jednego indyjskiego dania z ryżu zwanego kurczakiem biryani, również wyglądało jak Spartan. Kucharz złamał dla niego 17 dirhamów - to więcej niż całkowity koszt jedzenia na wszystkich stołach tego zakładu. Musiałem się jednak rozwikłać: chętnie rozszerzyłem mapę, a moja głodna żona zgodziła się zjeść wszystko.

Jedzenie wydawało mi się zbyt ciężkie i gęste, a mapa nie dodała niczego do mojej wiedzy o Al Ain. Nie było rynku, nie było dworca autobusowego ani mostu samochodowego; że wciąż jesteśmy w centrum, powiedział tylko napis Plantacja Palm. Zasugerowałem pójście na górę i sprawdzenie nazw placu i pobliskich ulic z nazwiskami na mapie. Ale tutaj czekało mnie nieprzyjemne odkrycie: w tym mieście z jakiegoś powodu nie było zwyczaju zawieszać żadnych znaków, nie mówiąc już o luksusie Dubaju, jak mapy dzielnic.

Jeże we mgle

Wędrowaliśmy po rynku; upewniliśmy się, że wiemy, gdzie jest dworzec autobusowy; chodził po meczecie. Rzadcy przechodnie i jeszcze rzadsze samochody ustąpiły miejsca, ponieważ najwyraźniej nie mieli gdzie się spieszyć.

„Dokąd teraz idziemy?” - zapytał żonę; Myślałem o tym. W rzeczywistości można iść w dowolnym kierunku, ponieważ żadna z bezimiennych ulic, gajów czy placów nie wzbudza żadnych pragnień ani skojarzeń.
- Tam - powiedziałem w końcu, wskazując na ulicę, wzdłuż której, jak mi się wydawało, dotarliśmy autobusem. - Teraz chodźmy tam, ale tak naprawdę chcę Omanu. Ale może on jest daleko; jutro go znajdziemy.
„Chcę iść na górę”, powiedziała żona, „nie ma tam węży”. Noc spędzamy u góry, a rano myjemy się w ciepłej wiośnie.
„Chodźmy,” powiedziałem, „a co powiemy taksówkarzowi?”

Okazało się, że oboje nie znamy nazwy góry: moja żona polegała na mojej mapie, a ja na przewodniku, który przeczytała przed wyjazdem. Myśląc o tym, przeszliśmy pod mostem samochodowym i ruszyliśmy do przodu lewym chodnikiem szerokiej ulicy, niczym innym jak resztą. Najwyraźniej ta autostrada była jedną z głównych - sądząc po wielkości chodnika i liczbie sklepów na parterze. Wszyscy przechodnie byli wyłącznie mężczyznami; wśród nich nie było ani jednej osoby o europejskim wyglądzie.

„To wszystko źle”, powiedziałem. - Musimy przerobić ten obszar, aby wyglądał jak mapa.
- Może łatwiej jest zmienić mapę? - spytała nieśmiało żona, która nie lubiła wielkich wstrząsów.
„Nie, to nie jest łatwiejsze”, powiedziałem, „wtedy każda karta będzie miała tysiąc wersji”. W końcu ludzie widzą ten sam teren na zupełnie inne sposoby.

Przez dwadzieścia minut szliśmy jak kłujący bohaterowie słynnej kreskówki, nie mając pojęcia, dokąd i dokąd zmierzamy. Potem w hotelu Sana pojawił się znak, przy wejściu do którego była fontanna i kilka drewnianych ławek. Usiedliśmy do odpoczynku; na środku ulicy widziałem znak z jego nazwą - pierwszy od dwóch godzin.

„Al Gaba przenosi się do Abu Baker Al Siddiq”, powiedziałem ze zmęczeniem i mechanicznie otworzyłem kartę, nie mając nawet nadziei na znalezienie tych nazwisk.

Wylot na północ

Moja radość była porównywalna z entuzjazmem żeglarza, który odkrył nieznaną wyspę. W końcu stało się jasne, gdzie dokładnie jesteśmy. Ulica z szerokimi chodnikami prowadziła prosto do Omanu i znajdowała się bardzo blisko granicy obu stanów.

Ożywieni poszliśmy dalej w tym samym kierunku. Krajobraz po obu stronach składał się głównie z wysokich betonowych i żelaznych ogrodzeń, za którymi znajdowały się ogrody o różnej gęstości i stopniu dzikości. Potem, przed nimi, rozległ się obszar porośnięty trawą, który miał pięć rogów wzdłuż krawędzi, a po rosyjsku potężne drzewa pośrodku. Za nią samochody wydawały się powoli czołgać, zwalniając w pobliżu dziwnego posterunku patrolowego, który składał się z plandeki i śpiącego pod nią radiowozu. Przed samochodem stało krzesło z żelaznymi nogami, na którym siedział, dziobiąc, nieruchomy mężczyzna w mundurze. Na wszelki wypadek chodziliśmy za nim, przechodząc nad niskim żelaznym płotem.

„A skąd wiemy, że Oman już się rozpoczął?” - zapytała żona.
„Są inne stacje benzynowe” - odpowiedziałem znacząco, dumny z mojej wiedzy.

Tymczasem moja wyobraźnia pomalowała przede mną wielki mur berlińsko-chiński, obciążony wieżami z karabinami maszynowymi. Tymczasem po lewej stronie pojawiła się stacja benzynowa z napisem OmanOil.

W Oman

Chcąc upewnić się, że naprawdę przekroczyliśmy linię oddzielającą emiraty od sułtanatu, pośpieszyłem do pierwszego sklepu, który poznaliśmy. Jednak jego sprzedawca nie podejrzewał istnienia metek cenowych; na półkach jego „supermarketu” wielkości przestronnej szafki sąsiadowały lalki Barbie, części samochodowe, szampony, nafta i czekolada nieznanego pochodzenia. Po angielsku nie zrozumiał ani słowa.

Po zakupie Snickers żona zapłaciła banknot Omani i otrzymała zmianę w nowych dirhamach. Kontynuując eksperyment, w pobliskim sklepie (o tym samym rozmiarze i repertuarze) kupiłem jabłka za dirham, po otrzymaniu rachunków z portretem sułtana do dostawy. W zmierzchu sklepu „rubel” i „rubel dwa” Omani wydawały się prawie takie same, różniąc się jedynie liczbą 100 i 200 „kopiejek”.

Wszystko wskazywało, że nasza lista odwiedzonych krajów została uzupełniona o inny stan. Zaskoczeni nie tyle tym wydarzeniem, co skromną rutyną, usiedliśmy przy plastikowym stole ulicznej knajpy, z dumą nazywając się „stołówką”. Herbata rozcieńczona mlekiem kosztowała pół dirhama i przywołała wspomnienia z przedszkola.

Jest wieczór; w pobliżu kury grzebały w kurzu i krążyły wokół z ważnym spojrzeniem kozy. Obywatele Omani, podobnie jak García Márquez, powoli wyszli na werandę swoich cementowych chat, zapalili indyjskie papierosy i po cichu odprawili listopadowy czwartek.

Idąc dalej w tym samym kierunku, czyli na północ, natrafiliśmy na hotel, pokój dwuosobowy, w którym kosztowało 300 dirhamów. Pokryło to całą naszą stolicę i wróciliśmy do centrum Al Ain w nadziei znalezienia gościnnego krzaka za jednym z cementowych lub żelaznych ogrodzeń.

Jednak zanim dotarliśmy do stacji benzynowej, po drugiej stronie ulicy pojawił się hotel, przypominający akademik dla uczniów Uryupinsky Pedagogical School. Kuszące imię Al Dhahrah afiszowało wejście.

„Al Dyra” - czytam. „Wygląda na to, że dokładnie tego potrzebujemy.”

Gruby Arab za ladą powiedział, że pokój dwuosobowy kosztuje 160 dirhamów. Ta ilość zainspirowała nas, ale nie chcieliśmy jeszcze spać. Udaliśmy się z powrotem do centrum Al Ain, po drodze zwiedzając opuszczony ogród. Rzeczywiście, z rozmowy nadal nie rozumieliśmy, czy ta kwota została pobrana od pary czy osoby.

Wieczór w centrum

Niestety ogród był dość zamieszkany i nie zapewniał prywatności. Gaj palmowy w pobliżu dużego meczetu wydawał się o wiele bardziej gęsty, ale żona obawiała się, że są tam węże. Na wszelki wypadek my, mijając dworzec autobusowy, zbadaliśmy ogrodzenie otaczające palmy, zaglądając do wszystkich bram i szczelin. Obok fortu, który był zamknięty na noc, stały ciężarówki. Podchodząc bliżej, zdaliśmy sobie sprawę, że ich jeńcy krzyczą - złóż kozy, kozy, barany, jagnięta i owce o twarzach spaniela. Ich właściciele, śpiąc obok siebie na słomie, nie zwracali na nas uwagi. Jednak na wszelki wypadek strzelałem do zwierząt, aby ich sprzedawcy mnie nie widzieli.

W drodze powrotnej do meczetu zrobiliśmy zdjęcia przy pomniku przechylonego dzbanka do kawy; kubek, który dziobał, naciągnął przyzwoitą czcionkę. Po drugiej stronie drogi znajdował się kolejny fort. Wspinając się na most nad ulicą, moja żona zobaczyła w oddali łańcuch świateł wznoszących się i gubiących w ciemności. Powstała sylwetka wyglądała jak olbrzymi, dobrze oświetlony, ale z jakiegoś powodu niedokończony most do nieba. Szybko zdałem sobie sprawę, że światła oznaczają drogę na szczyt góry.

Patrząc w dół, zobaczyliśmy od strony ulicy, że potrzebujemy tłumu miejscowych mężczyzn, tak ogromnych jak demonstracja z Dnia Majowego. Ci ludzie nigdzie się nie ruszali, tylko palili, żuli i rozmawiali leniwie. Najwyraźniej stojąc ramię w ramię zastępuje je wieczornym spacerem.

Pomocnie się rozstali, pozwalając nam iść do bram fortu; w jednym ze skrzydeł znajdowała się mała brama, do której nie mogłem się dostać, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.

Stara forteca

Wewnątrz otwarto opuszczony, brukowany dziedziniec z kwadratową fortecą pośrodku. Jej drewniane drzwi nie były zamknięte; otworzyliśmy skrzypienie i zaczęliśmy wspinać się na kolejne piętra, oświetlając naszą drogę zapalniczką. Układ wszystkich poziomów był prawie taki sam: każdy z nich został podzielony na trzy lub cztery kompaktowe pokoje w stylu Chruszczowa. Nie znaleźliśmy żadnych mebli ani żadnych innych przedmiotów w lokalu. Czasami nasze palce czuły ciepłe drewno okiennic; przez resztę czasu pod stopami, z boku i na górze był tylko materiał, z którego zbudowano fortecę - beton lub cement.

Chociaż perspektywa spędzenia nocy w fortecy wydawała się romantyczna, byliśmy zdezorientowani faktem, że drewniane drzwi pokoi były znacznie lepiej zamknięte od zewnątrz niż od wewnątrz. A to oznaczało, że urzędnik muzeum, jeśli taki był, mógłby nas zamknąć wcześnie rano i spokojnie iść na policję. Chociaż nie mieliśmy alkoholu ani narkotyków, ani nawet czasopism pornograficznych, żandarmi raczej nie zgodziliby się na wykorzystanie miejsca publicznego, czyli muzeum fortów, do celów czysto osobistych.

To samo dotyczy oferty żony, by spędzić noc na dachu fortu, ciągnąc po schodach. Zapewniłem ją, że pracownicy muzeum prawdopodobnie mają innego i że nawet tydzień spędzony w więzieniu znacznie zakłóci kota pozostawionego w Dubaju.

Schodząc i zbliżając się do bramy prowadzącej z powrotem na ulicę, zobaczyliśmy grupę ludzi zmierzających do nas z oświetlonego aneksu. „Policja” - pomyślałem i śmiało ruszyłem dalej. Jednak ci Indianie (najwyraźniej mieszkający w fortecy) chcieli po prostu otworzyć nam drzwi.

Nocleg w hotelu

Ulica powitała nas „demonstrantami”, którzy prawdopodobnie postanowili spędzić na niej noc. Wszystkie próby ominięcia ich na równoległych dziedzińcach i alejkach nie powiodły się: gęstość zaludnienia asfaltu była wszędzie taka sama, ramię w ramię, i musieliśmy przepraszać co minutę, wchodząc na czyjeś kapcie lub noszone trampki.

Dopiero gdy ponownie wyszliśmy na autostradę szerokimi chodnikami, opuściliśmy ludzkie morze i energicznie przeszliśmy znajomą drogą obok hotelu Sana na północy. W drodze do Omanu przedostaliśmy się za kolejny cementowy płot i, jak należy, zbadaliśmy ogród należący do jakiejś szkoły nauki jazdy. Jednak nasza ulubiona polana nigdy nie była potrzebna: gruby Arab przy biurku hotelowym był zadowolony z kserokopii paszportów i kartki z 200 dirhamów, obiecując, że wrócą rano. Dał nam ogromny klucz do małego pokoju na trzecim piętrze, do którego prowadziły wąskie drewniane schody.

Przesunęliśmy dwa wąskie łóżka w jedno szerokie i nie włączając ogromnego klimatyzatora, zamurowane w ścianie, właśnie otworzyliśmy okno. Po wzięciu prysznica zjedliśmy kolację z owocami i sokami, kupionymi w sklepie po drugiej stronie ulicy, w pobliżu stacji benzynowej i „kawiarni” z herbatą w przedszkolu.

Śniadanie

Rano bezskutecznie próbowałem dostać się do restauracji, której menu znajdowało się na stoliku nocnym. Żaden telefon ze złożonymi kodami nie odpowiedział - być może po prostu nie wiedziałem, jak zadzwonić z hotelu. Potem postanowiliśmy zejść na dół i obejrzeć restaurację na parterze, przypominając to, co zauważyliśmy podczas odprawy.

Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu okazało się, że jest to dokładnie miejsce, do którego nie mogliśmy się przedostać. Wybraliśmy okrągły stół na słonecznej werandzie. Drewniane kolumny, dachy z wikliny i druty były splecione bluszczem, który w końcu zagłuszył odgłosy samochodów, które od czasu do czasu podjeżdżały na stację benzynową. Kelner, który prawie nie mówił po angielsku, wyjaśnił, że z całego wielostronicowego menu, rano podawane są tylko jajecznica. Przeprosił i starał się nas pocieszyć. Od piątego razu, kiedy zrozumiał naszą historię o 40 dirhamach, przyniósł ją, zabierając ją dziewczynie w czarnym płaszczu, teraz siedzącej przy ladzie zamiast Araba.

Smażone jajka okazały się doskonałe, a mięso było najświeższe. Sądząc po czasie oczekiwania, jagnię zostało złapane i ugotowane specjalnie na nasze zamówienie.Kiedy jedliśmy, za płotem pokrytym bluszczem, dwóch chłopców w wieku od około pięciu do siedmiu spierało się, który z nich nie jest „słaby”, aby zbliżyć się do rzadkiego Europejczyka w tych miejscach. W końcu najmłodszy z nich podbiegł do naszego stołu, przezwyciężając strach przed ugryzieniem.

„Salaam alaikum” - powiedział.
„Aide Mubarak” - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się.

To zakończyło rozmowę; młody Omani śmiało odwrócił się do nas plecami i uciekł, starając się nie robić tego bardzo szybko, aby nie stracić swojej godności. Po zapłaceniu poszliśmy na górę, aby podnieść rzeczy, ledwo rozpraszając się na wąskich schodach z dziewczyną w płaszczu niosącą górę poduszek. Zwróciła nam kopie dokumentów, z trudem odrywając gruby zeszyt, w którym wczoraj Arab przybił je dużymi żelaznymi klipsami.

Skierowaliśmy się na południe do centrum Al Ain, rozglądając się pożegnalnym wzrokiem do hotelu z pogodną werandą, kurami i kozami, stacji benzynowej z ławkami i „kafeterii”, śpiącego policjanta na wysokim krześle, opuszczonego ogrodu po lewej i szkoły nauki jazdy po prawej.

Za dnia

Gaj palmowy nie był ciągłym dzikim lasem, jak nam się wydawało w nocy. Można to raczej porównać do ogrodnictwa: małe prywatne działki z cementowymi domami właścicieli zostały oddzielone od siebie malowniczym kamiennym ogrodzeniem na wysokości ludzkiej, zbudowanym przy użyciu technologii egipskich faraonów. Garaże domów wychodzą na brukowane ścieżki, które przecinały gaj we wszystkich kierunkach.

Po usunięciu czerwonego kociaka z drzewa opuściliśmy gaj i ponownie odwiedziliśmy beczące mobilne zoo. Teraz właściciele uszatych zwierząt nie spali i rywalizowali ze sobą, oferując nam filmowanie swoich zwierząt. W pobliżu był mały fort, do którego nie mogliśmy dostać się wieczorem; w jednym z budynków mieściło się muzeum.

Po zapłaceniu za dwa bilety na dirham zobaczyliśmy wiele starych monet, biżuterii, odłamków, narzędzi i kopii. Grupa manekinów za szkłem prawdopodobnie reprezentowała radę wojskową starszych: potrząsając pistoletami i dzbankami z kawą, długo brodaci dzhigici w szlafrokach siedzieli na poduszkach, jedli daty, grali na oskubanym instrumencie i mieszali ogień w palenisku. Ze wszystkich eksponatów największe wrażenie zrobiły na mnie łopatki wielbłąda, które były używane czterdzieści lat temu jako nośniki informacji.

W poszukiwaniu kawiarni dotarliśmy do końca ulicy Zayeda bin Sultana, otaczając fort. W jej ostatnim domu zaproponowano nam owoce i herbatę z mlekiem; dalej na południe krajobraz miejski po prawej stronie drogi zamienił się w zarośla palm, a po lewej zastąpiono nieużytki i ogrody warzywne. Nie widząc w tym nic kuszącego, postanowiłem wrócić do centrum, ale przeciwnie, moja żona chciała jak najdalej od cywilizacji.

Twarzą w naturę

Idąc dalej na południe, zobaczyliśmy przed sobą wielki most, zawieszony na portretach szejków; Za nim hotel Hilton górował nad koronami drzew. Jednak pod mostem nic nie świeciło ani nie bryzgało. Schodząc do brzegu zdaliśmy sobie sprawę, że rzeka już dawno wyschła - dno porosło drzewami i krzewami. Weszliśmy na opuszczony kanał i ruszyliśmy na zachód, opisując pierścień wokół gaju palmowego.

Spacer po niekończącej się piaszczystej ścieżce szerokości boiska do piłki nożnej wydawałby się monotonna, gdyby nie wybrzeże wybrukowane kamieniem: potem płaskie, potem strome, zbieżne i rozbieżne, nagle odwracając się i dając nam nowe wrażenia: albo zbiór wykorzenionych kikutów, a potem skradziony powóz z supermarketu, potem resztki wielbłąda zjedzone przez kogoś.

W miejscu rozgałęzienia koryta rzeki wspięliśmy się na kamienną skałę, aby się rozejrzeć i zrozumieć, gdzie pójść dalej. Ogrodzenie, które ją otaczało, nie zatrzymało nas, a raczej sprowokowało, żebym wspiął się na grzbiet jednym zamachem. Widząc przede mną strome przeciwległe zbocze, zdecydowałem, że prawdopodobnie nie chcę być wspinaczem, a potem, odwracając się, byłem przerażony, gdy uświadomiłem sobie, że powierzchnia, na którą się wspinałem, była jak dwie krople wody. Jestem częścią ojca Fiodora ale nie podzielił się tym: strach przeniósł ciekawość. Zastanawiałem się, dlaczego głos mojej żony nagle ucichł, a jej sandały kołysały się na saksaunie, wyrastając z kamiennej szczeliny w połowie szczytu skały.

Wszystko okazało się proste: desperacko wdrapała się za mną, starając się nie patrzeć w dół, i zdjęła buty jak balast, który uniemożliwił mu ruch. Z szybkością Suworowa, który wsiadł na narty, cicho czołgałem się w dół, ciągnąc wszystko, czego potrzebowałem, a wkrótce nie tylko mnie, ale moją żonę i sandały, i wszystkie nasze rzeczy stoczyły się do ogrodzenia, które, jak rozumiem, nie było konieczne, aby się wspinać.

Zdając sobie sprawę, że mam już dość wrażeń, postanowiłem wydostać się z koryta rzeki na brzeg. Siedząc pod chmurami, zrozumiałem, że z jej dwóch rękawów potrzebujemy właściwego. Po dotarciu do następnego mostu samochodowego przecinającego wysuszoną rzekę wspięliśmy się na górę i skierowaliśmy do centrum miasta. Moją uwagę wkrótce przyciągnęła struktura w kolorze piasku, która przypominała spód zagnieżdżonej lalki ciętej nożyczkami zygzakowymi.

Sand Fort

To muzeum, porównywalne pod względem wielkości z Twierdzą Piotra i Pawła, składało się z wielu pałaców, domów i budynków gospodarczych o wysokości od trzech do czterech pięter, połączonych galeriami, schodami i przejściami. Każdy budynek miał swoją twarz - pomimo tego, że wszystkie zostały zbudowane w tym samym egzotycznym stylu, przypominającym scenerię do adaptacji „Aelity”.

Ciesząc się z faktu, że wszystkie niezliczone pokoje były otwarte, zacząłem schodzić w dół - w górę, w lewo iw prawo, wkrótce znajdując je całkowicie identyczne. Komnaty męskie, różniące się tylko wielkością, były wyposażone w dzbanki do kawy, sztylety, poduszki, fajki wodne i karabiny wiszące na ścianach. We wszystkich pokojach dla kobiet znajdowały się drewniane łóżka z cienkimi wysokimi nogami, a także drewniane komody z lustrem pośrodku.

Główny pokój męski, pokryty czerwonym dywanem, wyglądał poważnie i elegancko, jak sala tronowa. Na ścianach wisiały obrazy i fotografie; nie odważyłem się jednak na ich rozważenie, ponieważ musiałbym za to poplamić dywan lub popchnąć gości na czarno.

Pomiędzy pałacami znajdowało się kilka stawów połączonych kanałami i wyłożonych dużymi kamieniami tego samego koloru cegieł, co zewnętrzne mury twierdzy. Brzegi tych zbiorników, porośnięte krótką trawą, zostały ozdobione ławkami i miniaturowymi mostami. Ten cichy blask został przerwany tylko przez ogromny pusty namiot o nieznanym przeznaczeniu, który stał na środku fortu oraz przedpotopowy samochód jednego z pierwszych przywódców ZEA.

Strona główna

Po zjedzeniu shawarmy wróciliśmy na dworzec autobusowy, w końcu zamykając pierścień wokół plantacji palmowej. Wychodzący autobus był prawie pełny, więc zanim wsiedliśmy do kolejki na bilety sprzedawane w małej budce cementowej, zajęliśmy ostatnie dwa puste miejsca.

Autobus ruszył; w otaczającym go zmierzchu udało mi się rozpoznać, że koraliki w gigantycznym pudełku to perły świecące w ciemności. Przed nami stały dwie symetryczne pary, składające się z Indian w europejskich ubraniach i ich żon w czarnych płaszczach. Ręce obu żon pomalowano henną. W jednej z par była mała wirująca dziewczynka; Uzbrojona w długopis żelowy, starannie pomalowała ręce ojca, uznając, że jest nie mniej godny dekoracji niż jego matka. Zgodziłem się z dziewczyną, a kiedy jej pióro było puste, podałem jej mój.

W domu znaleźliśmy kolejną mapę, znacznie bardziej szczegółową niż podczas podróży. Jednak ani ona, ani przewodnik nie wyjaśnili, dlaczego najciekawsze wrażenia zwykle czekają tam, gdzie najmniej się ich spodziewasz.

Ivan Sheiko-Little

Obejrzyj wideo: Wskazówki - 15DNI 2017 (Może 2024).