Bitwy tak długo gasły na polach

Wywiad: Elena Balina

„Walczyłem od 1942 r., 18 czerwca skończyłem 18 lat, a 20 byłem już w biurze rekrutacji do wojska. Przeszkolili mnie trochę i wysłali na front”. Doktor nauk ekonomicznych, profesor Rosyjskiej Akademii Ekonomicznej Plechanow, weteran II wojny światowej, artylerzysta Grigorij Jakowlewicz Kiperman opowiada o tym, co wydarzyło się 65 lat temu ....

„Od 1942 r. Do 3 września 1946 r. Walczyłem w oddziałach artyleryjskich. Naszą 36. brygadę dowodził Ukrainiec - bohater Związku Radzieckiego, pułkownik Gudzyuk, który później został generałem. Za wyróżnienia wojskowe nasza brygada, pierwsza na całym froncie, otrzymała stopień gwardii i staliśmy się 1. Brygadą Artylerii Strażników.

Składał się z 4 dywizji: jedna dywizja - działa 122 mm, druga - 76 mm, trzecia - największa 223 mm, a nasza duma - 12 słynnych Katiuszy, nazywano je dywizją wyrzutni rakiet. Wyrzutnie pocisków sprawiały wiele kłopotów, ponieważ zgodnie z rozkazem Stalina ani jedna Katiusza, pod żadnym pozorem, nie miała dostać się do Niemców. Strzelcy, gdy tylko skończyły się działania wojenne, zostali przekazani strażnikowi Katiuszy, a na wypadek, gdyby Niemcy się przedarli, wydano rozkaz wysadzenia w powietrze. „Katiusza” była wyposażona w urządzenia wybuchowe i ulegała zniszczeniu. Dzięki Bogu do tego nie doszło.

Niedaleko Leningradu

Walka na froncie leningradzkim była bardzo trudna. Z prawej strony Finowie cały czas grozili, a powstrzymując przełom, byliśmy zmuszeni trzymać duże jednostki na granicy, zamiast bronić Leningradu. Ale blokada Leningradu mogłaby zostać złamana znacznie wcześniej, gdyby nie Finowie, którzy utrzymywali armię 500 tysięcy ludzi na linii Mannerheim. Uważam, że zbyt łagodnie poradziliśmy sobie z Finami - wzięli tylko część Przesmyku Karelskiego, ale musieliśmy się zemścić i pojechać do Helsinek, nie oparliby się nam. Ale polecenie nie pozwoliło. Gdyby dowódcy niższych stopni mogli podjąć decyzję, nie zostalibyśmy zatrzymani!

Przeszedł już podniecenie militarne, które pojawiło się wraz z doświadczeniem wojny. Początkowo nie było umiejętności, konieczne było rozpoczęcie wojny po wczesnej nauce, prawie nieprzygotowane. Nauczenie człowieka walki, będąc na tyłach, jest niemożliwe. Chociaż nauczyli nas dobrze, a dowódcy byli dobrzy, wszyscy przekonaliśmy się, że główną nauką jest sama wojna. Pierwszego dnia na froncie bezskutecznie postawiliśmy się, nasze pozycje zostały przejrzane i dosłownie 30 minut później zostali zwolnieni z moździerzy.

Walczyłem na froncie leningradzkim, 1., 2. froncie bałtyckim i białoruskim. Front białoruski maszerował na Berlin, ale my, strzelcy, zabrano nas w kwietniu i nigdy nie dotarliśmy do Berlina. Oczywiście chciałem dostać się do Berlina, ale nikt nas nie zapytał. Brygada Strażników - to znaczy tam, gdzie dowodzą bossowie, tam pójdziemy.

Nie było łatwych walk. Bez względu na to, co teraz mówią, armia niemiecka była bardzo silna. A Niemcy walczyli odważnie, nie ma co lekceważyć, walczyli dobrze. Hitlerowi nie udało się „zawrotów głowy po sukcesie”. Armia francuska, uważana za najsilniejszą po Niemcach w Europie, przetrwała zaledwie 40 dni pod naporem sił nazistowskich. Błędem było myśleć, że skoro armia francuska trwała tylko 40 dni, radziecki nie trwał dłużej niż 3 miesiące. Hitler naliczył nam 90 dni i przeliczył się. Ponieważ już w 41 roku było jasne, że pomimo naszych odwrotów, porażek i strat nie będzie szybkiego zwycięstwa. Tylko Brześć trwał 90 dni!

Zadaniem żołnierzy artylerii było zapewnienie, że atakująca piechota zapewniła swobodne przejście i zapobiegała ostrzałowi artylerii przez wroga. Aby to zrobić, wykonaliśmy kilka ruchów rozpoznawczych: rozpoznanie dźwiękowe, rozpoznanie optyczne i zbudowanie fałszywych pozycji. We względnie otwartym miejscu utworzono pozycję podobną do broni, celowo odsłonięto drewniane pnie, zamaskowano gałęziami, tak aby wydawały się widoczne, i stamtąd wystrzeliliśmy kilka strzałów z naszych dział 122 mm, aby Niemcy mogli wskazać i upewnić się, że nasze pozycje są na miejscu. Takie fałszywe pozycje zostały stworzone w celu wykrycia wroga.

Ale przede wszystkim przerażały nas niemieckie czołgi. Niemcy mieli bardzo potężny czołg Tygrys i nie wzięli jego skorupy w czoło. Z przodu była potężna zbroja, która pokrywała ślady. Wrażliwość tego czołgu była częścią torów, zbroja spadła i zakryła tory tylko w połowie, ale dotarcie do niechronionego punktu było nadal bardzo trudne. „Tygrys” mógł trafić tylko z boku. Nasze pozycje zostały wzmocnione półkolem, dzięki czemu gdy czołgi ruszyły, można było do nich dotrzeć przynajmniej z jednej strony. Wyraźnie wykonaliśmy nasze zadanie, a kiedy piechota się podniosła, praktycznie nie było ani jednego strzału artyleryjskiego z tej strony, nie było tam nikogo, kto mógłby strzelać, stłumiliśmy wszystkie pozycje Niemców za pomocą naszej artylerii. Najpierw pociski wystrzeliły z dział artyleryjskich o małej mocy, a ostatnie pociski wystrzeliły „Katiusza”. Jednym strzałem objęli rozległe terytorium, a była tylko czarna ziemia, nic żywego. Ponieważ oprócz ładunku ta wyrzutnia rakiet miała mieszankę zapalającą, która pękała, spryskiwała i paliła wszystko dookoła. Najmniejsze Katiusza to 64 małe miny przeciwpiechotne, a największe, wystrzelone przeciwko artylerii wroga, miały 8 pocisków. Armia niemiecka najbardziej obawiała się Katiuszy.

Po Stalingradzie

Po bitwie o Stalingrad walki nie stały się łatwiejsze, ale trudniejsze. Niemcy zaczęli silnie „warczeć”, bez końca przestawiali się na kontrataki. Zasadniczo ta taktyka była z ich strony poprawna. Ale walka stała się znacznie trudniejsza. Początkowo wiedzieliśmy, że jeśli naziści wycofają się, wówczas wycofają się na odległość 40 km, a my z grubsza zastanawialiśmy się, gdzie wybiorą kolejną dogodną dla nich linię. Ale po Stalingradzie ta polityka uległa zmianie, ponieważ nie osiągając kolejnego kamienia milowego, przeszli do kontrataku. A z bronią w armii niemieckiej było lepiej, cała Europa dla nich pracowała.

Kiedy zdobyliśmy pozycje niemieckie i baterie artyleryjskie, okazało się, że niektóre z ich dział i pocisków zostały wystrzelone w Czechosłowacji. W 1942 r. Brakowało nam amunicji, liczba pocisków była ściśle ograniczona. Dopiero w 1943 r. Na Uralu zorganizowano masową produkcję pocisków artyleryjskich i zniesiono wszelkie ograniczenia.

O ludziach i „Katiuszy”

Na wojnie były różnego rodzaju przypadki. Byliśmy przygotowani z tyłu, w Bronnitsy. W miasteczku wojskowym uczyli artylerzystów, pieszych żołnierzy i lekarzy. A potem jeden lekarz, który został tam przeszkolony, nie mógł znieść pierwszego chrztu ognia. Kiedy moja koleżanka Andreev została oderwana, zadzwoniliśmy do naszego lekarza. Podszedł, zobaczył, że kości wystają, bije krew, i stracił przytomność. Musieliśmy sobie poradzić sami, pociągnęliśmy nogę Andreeva opaską uciskową i zabraliśmy faceta do szpitala wojskowego. Dzięki Bogu przeżył, otrzymał transfuzję krwi. Wstyd powiedzieć, ale my, żołnierze, pobiliśmy tego doktora, prawie na śmierć, kiedy on zmysły. Natychmiast po tym kolejny lekarz został wysłany ze szpitala, dosłownie drugiego dnia. Ten lekarz przeżył z nami całą wojnę.

Podczas bitew musieliśmy wiele razy zmieniać pozycje, ponieważ mieliśmy Katiuszy. Nie mogliśmy pozostać w jednym miejscu, nawet podczas obrony. Pierwszą rzeczą dla Katiuszy było przygotowanie specjalnych rowów: płaskich wykopów, tak aby wyrzutnia rakiet zsunęła się i tylko otwory wentylacyjne wystawały w górę. Dywizja Katiusza służyła około 40 osobom, a do ich ochrony potrzebnych było 200 osób, więc uratowaliśmy ich, podczas całej wojny nie straciliśmy ani jednej Katiuszy!

Oczywiście ludzie zginęli. Szkoda szczególnie, że mieliśmy bardzo odważnego faceta - Chetverikova. Kiedy piechota przystąpiła do ataku, poszedł z nią. Nie był zobowiązany, nikt go nie zmusił, wręcz przeciwnie, było to nawet zabronione, a on przyjął zgodę od dowódcy. Czasami piechota przedziera się przez niemieckie okopy i bez zatrzymywania się rusza dalej, a on wskakuje do okopów i chwyta pozostałych Niemców. Jako dziecko był szczęśliwy, przyprowadził po 15 osób, a raz przywiózł aż 19 Niemców! Natychmiast wysłaliśmy więźniów na tyły i to, jak dowództwo zajmowało się nimi dalej - to nie był nasz interes. W 1943 i na początku 1944 zdobył setki takich Niemców! Ale źle się skończyło - zmarł Chetverikov.

Pochowaliśmy go tam i postawiliśmy krzyż. Dowódca obiecał, że na pewno wrócimy, to w kierunku Rygi. Następnie wyzwoliliśmy miasto Rygę i uwolniliśmy, a nasz zespół otrzymał tytuł „Ryga” pod nazwą miasta. Ale potem utknęliśmy na cały miesiąc w krajach bałtyckich. Inne wojska maszerowały już na Berlin, a my nadal tam siedzieliśmy, ponieważ Niemcy zostawili za nami 300 000. armię. Wszyscy mieli nadzieję, że uda im się odwrócić losy wojny. Na mapie państw bałtyckich jest to widoczne - stoi przylądek. To jest Kurlandia. Tam Niemcy zbudowali potężną linię obrony, wszystko było zaminowane, nie mogliśmy przejść. Ale większość żołnierzy nie miała prawa opóźniać; musieli iść naprzód wraz z marszałkiem Rokossowskim. I tak się stało, że ta 300 000. armia przybyła do nas z lewej strony, jakby z tyłu.

Przez miesiąc bawiliśmy się tą „Armią Kurlandzką”, dopóki nie posadzono nas posiłkami. W jednym wąskim odcinku pole minowe zostało pokonane. Początkowo artyleria „wycięła” ten odcinek, a na tych 300-400 metrach wystrzeliliśmy nasze czołgi. A już za czołgami - piechota. Po przełomie niemiecka grupa kurlandzka przetrwała zaledwie tydzień. Uchwyciliśmy około 200 tysięcy osób.

Z zachodu na wschód

Następnie zostaliśmy wysłani na wschód, przez całą Rosję i wysadzeni w rejonie rzeki Chalkhin-Gol. Armia japońska stała tam, ale nie było nic wartego przeciwko nam. To jest teraz silna Japonia, a potem wszystko było dla nich znacznie gorsze - słaba artyleriaJa i czołgi nie były dobre. Linia frontu trwała tam tydzień, a japońska armia uciekła. Dotarliśmy do morza, chcieliśmy pójść dalej i schwytać wyspę Hokkaido. Żołnierze zażądali wysłania ich na przybyłe statki, ale dowództwo nie pozwoliło, nie wiem z jakich powodów, myślę, że interweniowali Amerykanie. Dlatego zajęliśmy Wyspy Kurylskie, ale nie byliśmy w stanie przenieść się na Hokkaido.

Potem wyrzucili nas do Port Arthur i tam zostałem zdemobilizowany. Nie otrzymał żadnych tytułów, ponieważ był starszym sierżantem, więc pozostał. Byłem dowódcą wydziału wywiadu artyleryjskiego i asystentem dowódcy plutonu, który był starszym porucznikiem Andriejem Voroninem. Z moich żołnierzy nikt nie umarł. Ale teraz prawie nikogo nie ma, tylko Misha Barankevich żyje. Dziś Michaił Ignatiewicz mieszka na Białorusi, w Homlu. Przed wyjazdem do Emiratów zadzwoniłem do niego i rozmawiałem. A potem nagle zadzwoni w Dzień Zwycięstwa, ale ja nie. On, podobnie jak ja, dowodził drużyną, był również starszym sierżantem.

Mam dużo medali, nigdy nie zwracałem na nie uwagi. Istnieje porządek II wojny światowej. Ale najdroższą nagrodą jest ta, którą otrzymałem za pierwszą walkę, medal „Za odwagę”. Jest mi droższe niż zamówienie, ponieważ zasługuję na to w trudnych warunkach.

To była taka wojna. Ciężki, krwawy. Nie ma łatwych wojen. Po zakończeniu wojny wróciłem do domu w Odessie. To prawda, że ​​nie było już domu, wszystko się zepsuło, moi rodzice zmarli. Pojechałem na studia do Moskwy, poznałem moją przyszłą żonę w instytucie. W przyszłym roku 2011 minie 60 lat, odkąd się pobraliśmy. Ukończył instytut, następnie obronił pracę doktorską, a następnie doktorat. Teraz jestem doktorem nauk ekonomicznych, profesorem Akademii Ekonomicznej w Plechanowskim. W mojej rodzinie mamy „królestwo kobiet” - mam dwie córki i trzy wnuczki ”.

Z wdzięcznością wysłuchaliśmy historii byłego artylerzysty wojskowego w pięknym hotelu w emiracie Umm al-Quwain, nad brzegiem ciepłej Zatoki Perskiej. Tutaj Grigorij Jakowlewicz i jego żona odpoczywają od kilku lat. Wigor i morale wspierają procedury morskie. Żyj długo, nasz drogi weteranie!

Obejrzyj wideo: Bill Schnoebelen Interview with an Ex Vampire 5 of 9 Multi - Language (Może 2024).